Gdy już urósł do rozmiarów pierwszych bucików z dermy, Stasio - zapierając się i łkając - jest odstawiany do Przedszkola. Tam dziewczynki z zawziętym upodobaniem i regularnie, bijają Stasia oraz brutalnie depczą jego dopiero kiełkujące ego (w tym okresie zlokalizowane głównie na plecach, ciążąc jednak niebezpiecznie ku trzepanym niemiłosiernie, dolnym ich partiom tego - namiętnie dręczonego wówczas! - ciałka). Jednak nie o takiej formie szacunku, zapewniała go mamusia doprowadzając codziennie zaryczanego, do jego pierwszej edukacyjno-wychowawczej świątyni! Stasio musi się w niej więc chronić pod taborecikami, przed tymi rogatymi istotami bez serca. Tylko w te miejsca, bowiem, te młodociane i zdegenerowane zołzy, nie mogły wleźć ze swoimi niezaspokojonymi, siostrzanymi uczuciami. Stasio choć nadal mikry, wciąż jest przekonany, że jednak rośnie (chociaż buciki z dermy , dziwnie długo na niego pasowały i mimo upływu czasu - tego bezpiecznego miejsca pod taborecikami, też nigdy mu nie brakło!). Na tym etapie rozwoju Stasia, rozpoczyna się u niego powolne kształtowanie się procesu myślowego. Wtedy też w Stasiu kiełkuje podejrzenie, że zamiast niego, rośnie przede wszystkim znak zapytania, ilekroć Stasio wypytuje o swój wzrost. Stasio jest jednak cierpliwy i czeka, bo Stasio słyszał, że w Podstawówce, ten wzrost ma znacznie przyśpieszyć - podobno z prędkością uwolnionego gejzera lawy wulkanu!
Niestety! W Technikum Stasio zapomniał o danym sobie przyrzeczeniu. Wcześniej niedorobione komórki, szybko utraciły - iluzoryczną i tak! - kontrolę nad rozbuzowującymi się hormonami i Stasiowi pomyliły się priorytety. Mimo wszystko, Stasio jednak szczęśliwie trochę tam urósł i z koszuli brata, udawało się już zapobiegliwej mamusi, uzyskiwać dla Stasia zaledwie dwie nowe - zamiast dotychczasowych trzech w oszczędnościowej wersji żywieniowej Stasia! Konsekwencją zmiany jego gabarytów, było całkowite - przez Stasia - "rozłożenie na łopatki" (pierwszy, sportowy sukces Stasia!!), zbilansowanego dotąd budżetu domowego. Żeby bowiem, zaspokoić rosnące wraz z nim potrzeby Stasia, komuś trzeba było odjąć "od pyszczka". W zwołanym wonczas walnym zgromadzeniu rodzinnym, demokratycznie zdecydowano (zaledwie przy jednym głosie przeciwnym!), poświęcić w tym zbożnym celu, michę braciszka. Odtąd sponsorowany przez brata, Stasio mężniał, a sponsor zaś, poznawał tajniki wagowego "jo-jo" w swoim rozwoju! Niestety, mimo niezaprzeczalnych i widocznych sukcesów zastosowanej metody tuczu, skórzana "biodrówka" braciszka, dla Stasia wciąż jednak była przydługim płaszczem. Jeśli więc nawet Stasio chodził już w tej "biodrówce", to jednak bez wyjmowania z niej wieszaka. Lustro wtedy bowiem, nie kłamało - Stasio miał, oto, wreszcie "bary"!
O zapomnianych, mięśniowych priorytetach, Stasio przypomniał sobie znowu na Studiach. Dotychczas Stasio "wycierał bruki" w małej mieścinie. Gdy więc edukacyjnym kopniakiem, wyprawiony został na chodniki szczecińskiej metropolii, szwendał się po niej z "gałami jak szklanki" i "rozdziawioną gębą". Nie dziwi więc, że oprócz wszelkiej maści nieopatrznie skonsumowanych owadów, Stasio łyknął tam też zaraźliwego bakcyla w postaci filmów karate. Na filmach tych, mistrzowie wschodnich sztuk walk, cerowali chusteczki stopami - i to z zamkniętymi oczami! Galopujący wirus, zawładnął bezsennymi nocami Stasia z "zaskoczenia". Pod wpływem filmów - z równie jak on mikrym! - Brucem Lee, Stasio zapragnął dojść do takiej perfekcji, by dłubać w nosie jedynie małym palcem u lewej nogi. Stasio tak się zapamiętał w tym pragnieniu, że nawet nie zauważył łypiącego nań, oka gruźlicy. (Coś tam też czasami podpowiadało Stasiowi, że chyba przeciwna płeć na niego "leci", ale nie sądził, że zostanie zdobyty z "zaskoczenia" i wzięty bez wzajemności! W "Kodeksie Karnym" takie postępowanie, w całej rozciągłości podpadało pod znamiona "gwałtu". No, ale przedmiot "Podstawy prawa", Stasio miał dopiero mieć!). Ta zaś, nieświadoma konsekwencji prawnych wywłoka, uznała urok płuc Stasia za idealne wręcz, warunki do własnego zagnieżdżenia się, rozwoju i egoistycznego bytowania. Chociaż więc daleko Stasiowi było do kultowego Romea, owa Julia - jak ją potem nazywał! - egoistycznie go sobie zawłaszczyła. Początkowo jednak Stasio żałował jej podstępnego wtargnięcia i zadanego mu gwałtu! Żmudnym i wytrwałym treningiem własnego ciała, Stasio doszedł bowiem do takiego poziomu, że stopami w otwory skarpetek, trafiał rano już za pierwszym podejściem!! Potem Stasiowi żal złagodniał, gdy zwiedził sobie z tą niechcianą konkubiną Zakopane i kupując regionalne - wybierane oczywiście, pod jej wpływym! - wyroby tekstylne, dowiedział się, że prawdziwe runo owcze, to głównie wata. Zdziwienie Stasia utwierdzili górale, przytaczając mu opinie owiec, jakoby też mocno zaskoczonych faktem, że ich runo pod czułą opieką baców, "aż na takie psy zeszło!!". W tym jednak czasie, Stasio zaczął też dostrzegać pierwsze - jeszcze nieśmiałe! - oznaki znudzenia Julii Stasiem. Owo oziębienie wzajemnych relacji uczuciowych, powitał on z ulgą i - należną damie! - całkowitą wyrozumiałością.
Wypluty wreszcie przez tryby edukacyjnego magla i intelektualnie niespełniony, Stasio postanowił za wszelką cenę zabłysnąć wreszcie pełnym i oślepiającym blaskiem w Pracy.
Zanim jeszcze na dobre Stasio zdążył wzniecić zawodowy pożar, w którego centrum miał zapłonąć i profesjonalnym blaskiem porazić całe otoczenie, o Stasia upomniała się jednak Ojczyzna, mamiąc ofiarę urokami Wojska. Wzywając Stasia "w kamasze", Ojczyzna użyła takich ponętnych argumentów, że struchlały i oniemiały Stasio, natychmiast porzucił piromańskie sny i nie zawiadamiając nawet Straży Pożarnej o pozostawionym - świeżo roznieconym, a nie wygaszonym! - ognisku, czym prędzej i "w podskokach", udał się we wskazane mu miejsca. Ojczyzna przez rok, miała go tam czule dusić w swoich objęciach. Stasio robił tam dobrą minę, chociaż nie wszystkie uczucia odwzajemniał - a niektórych wręcz nienawidził. Zwłaszcza, gdy Ojczyzna nie chciała mu zaufać i uznała, że dopóki jej nie przysięgnie, ona go z oczu nie spuści. Dzięki temu uczuciowemu przywiązaniu Ojczyzny do Stasia, Stasio stracił perspektywy uzyskania swojego pierwszego lokum, w które zamierzała go wyposażyć Praca. Mniej więcej wtedy też, weryfikować zaczął swoje stosunki z Ojczyzną. Pokłosiem tego, było odtrącenie rozwartych i zielonych ramion uczuciowych Ojczyzny, nęcących Stasia perspektywami rychłych szlifów generalskich (coś tam nawet przemrukiwała o buławie marszałkowskiej!). No, ale to było póżniej. Wówczas - nieświadom jeszcze oszałamiających perspektyw kariery - Stasio, wkraczał dopiero w rozwarte przed nim, bramy Wojska.
W zacierającej się pamięci Stasia, okres Wojska różnie się kojarzy. Gdy Stasio wchodzi w ten sektor pamięciowego strychu, coraz trudniej mu na zdezelowanych półkach, odnaleźć jakiekolwiek zakurzone wspomnienia. Stasio musi się więc spieszyć, zanim ten strych pójdzie do ostatecznej likwidacji. Nieopatrznie Stasio już rozpoczął pleść ten temat wyżej. Proces tkania więc tego życiowego etapu, Stasio zakończyć musi na tym przystanku. Stasio pamięta więc, roztaczane przez kierownika projektowanej wyprawy (skrywającego czaszkę fantazyjnie wystrzępioną peruczką!), niezrealizowane obietnice turystycznego wypadu do Azji, połączonego z rekreacyjnymi kąpielami w granicznej rzece Ussuri. Pamięta alarmową imprezę zastępczą, urządzoną turystycznej grupie w okolicznym lesie, która zapobiegła zrujnowaniu bezpieczeństwa kraju przez ówczesny Dzień Kobiet. Pamięta jak w trawie musiał szukać opadłej szczęki na wiadomość, że gdy zziębnięta grupa turystyczna, smacznie sobie spała "snem sprawiedliwego" pod zimowym, gwieździstym niebem, kierownik wyprawy - wraz z kierownikami innych turystycznych grup! - określali na mapach (i podobno nawet zwiedzali!!), atrakcyjne trasy na wybrzeżach Atlantyku. Stasio pamięta swój żal, że nie zabrano tam jego i grupy, ale kierownik usprawiedliwił decyzję "przeszacowaniem kosztów i brakami materiałowymi" dla tak licznej grupy zwiedzających. Drugi raz szczęka opadła Stasiowi gdy mozolnie odkrył, że na tym rekonesansie tak lekkomyślnie poprzestano. Wszyscy turyści mieli przecież jeszcze po paczce sucharków, puszce szprotek i gumie (także do żucia). A kierownik wyprawy to się nawet chwalił kadrze, że zachomikował sobie również puszkę "Papryparzu Szczecińskiego"!! Stasio mocno więc żałował, bo prowiantu przecież było aż nadto, że odstąpiono od zwiedzania - tym razem w pełnym stanie osobowym grupy - również nieodległych Stanów Zjednoczonych. A gdyby nikt tam grupie nie wyszedł na spotkanie z otwartymi ramionami, to pewnie tylko dlatego, że cały naród - wcześniej niż zaplanowała NASA - przeniósłby się i zasiedlił Marsa. Tym samym i my, słowiańscy turyści, też mielibyśmy swój skromny udział w podboju Czerwonej Planety! Skoro oficjalne imprezy turystyczne nie wypaliły na żadnym kierunku, Stasiowi pozostało jedynie zwiedzanie wzgórz i najbliższej okolicy nadgranicznego miasteczka, w którym się znalazł. Unikając całkowitej frustracji, Stasio szczęśliwie nie przesiąkał urokiem otoczenia samotnie. Stasio zdziwił sie wtedy kolejny raz (właściwie życie Stasia, to pasmo niewyczerpanego zasobu zdziwień!). Mimo bowiem astygmatyzmu, który galopująco przemieniał się w krótkowzroczność, udało mu się tam trafić na osobę, która na równi z nim ulegała fascynacji wzgórzami (i nie tylko!). Stasio miał wówczas wrażenie graniczące z pewnością, że podczas wspólnych penetracji owych wzgórz, nawet zafascynowane słońce, zatrzymywało się w swoim niebiańskim biegu. Osoba ta, odkryła też przed Stasiem okolice, o których miał zaledwie "blade pojęcie", a mając na uwadze postępująca wadę wzroku, Stasio mógł tam sobie raczkować nawet z wykorzystywaniem zasad Braille'a. Jeszcze nieraz po latach, Stasio myślał sobie: jakiż to kataklizm zasnuł to niebo z moich stron...? Bo fakt, że Stasio o to niebo właśnie wówczas się ocierał - dla niego pozostawało rzeczą pewną! Ale nie potrafił też jednak - co po latach z pewnym zaskoczeniem, skonstatował! - choćby skrawka tego nieba , dla siebie zachować. Ot, po upływie owych lat stwierdził, że w jego dłoniach z tamtego ciepła, nie zachowało się nic, na czym mógłby cokolwiek trwałego zbudować. Zbyt ostrożnie stąpając wtedy po tej ledwie poznawanej terra incognita, Stasio nie odnalazł w sobie koniecznych zalet odkrywcy i zdobywcy. Sam obsadził się w drugoplanowej roli bezpiecznego obserwatora wydarzeń, w których choć uczestniczył, to nie chciał ich kształtować. Często też goląc się, pytał w lustrze swego odbicia: kto - jeśli nie ty! - , do tego kataklizmu doprowadził? I choć ono uparcie milczało, zdając się drwić z niego, Stasio znał tę odpowiedź i ją w sobie nosił. Wreszcie Ojczyzna pod płaszczykiem Wojska, nabawiła się niestrawności Stasiem i nakazując mu odwrót, zwróciła nie w pełni strawionego tam, gdzie go napoczęła - tj. do Pracy. Oprócz wspomnień okolicznych wzgórz (i nie tylko!!), Stasiowi udało się wynieść z Wojska także: przyciasne kamasze, niezniszczalne skarpetki oraz dres, który po latach - od będącego akurat w fazie ciężkiego niedocukrzenia, Stasia - bezczelnie i bez najmniejszych ludzkich skrupułów, wycyganił niejaki Grabowski do roli Kiepskiego za marną garść nadpsutych śliwek. Gdy Stasio już doszedł do siebie (a szedł długo!), skonstatował, że on nawet na etapie Przedszkola (gdy rósł "tyle o ile"!), miał swe garstki większe niż Grabowski, gdy handlował z nim tymi śliwkami.
W pracy znowu zaczęły prześladować Stasia sny o pożarach, znowu zapragnął w nich płonąć i porażać otoczenie temperaturą zaangażowania i profesjonalnym blaskiem.Niestety, tak się tam Stasio przejął futrowaniem tego blasku i temperatury, że ogłuchł był na narastający, szyderczy chichot Losu zza życiowego węgła. Stasio nie zauważył bowiem, wkraczającej tryumfalnie w jego życie kolejnej białogłowy - cukrzycy! Nieświadom niczego, Stasio wyjechał odpocząć nad Morze Czarne do Mangalii w Rumunii. Odpoczywał i - jak wszyscy - prowadził tam rozległe operacje handlowe, ścigany niemiłosiernie przez tamtejsze służby porządkowe. Już Stasio był bliski finansowych sukcesów, które miały stanowić podwaliny jego przyszłego dobrobytu, gdy podczas realizacji jednej z bardzo ważnych transakcji, Stasio nagle zasnął. Obudził się jedynie w kąpielówkach, a ponieważ miał blisko do morza, Stasio wykąpał się i podczas kąpieli podjął ważkie decyzje - odtąd skupia się jedynie na wypoczynku, a "Biseptol" sam zje w Polsce ("Biseptol" zresztą, jeszcze dotąd zalega w jego apteczce mimo intensywnej konsumpcji!). Jak większość podejmowanych przez Stasia działań, także i to zakończyło się więc generalną klapą. Koszulki wówczas tam kupione, które miały stanowić w kraju zwrot inwestycji w wypoczynek i trampolinę wyśnionego finansowego sukcesu; koszulki te, Stasio do dzisiaj znasza wspólnie z molami. Wypoczynek w słonecznej Mangalii tak wszedł Stasiowi w krew, że po powrocie do kraju, nie zrezygnował z niego i wszędzie spał. Ten nawyk do ciągłego wypoczynku, trochę Stasia dziwił. Nie żeby Stasiowi przeszkadzał, no ale ileż można wypoczywać... I wtedy ujawniła swe oblicze ona, ta nie wyśniona, ta nie wymarzona - lecz jednak ona! Z wiernych najwierniejsza - słodka Izolda! Od czasu tamtego zauroczenia, Stasio już nie może wprost wyjść z podziwu nad otchłanią jej wierności i dojść do siebie!! Resztę lat pracy zawodowej, Stasio spędził na adorowaniu z konieczności tego tłumoka, który nie dość, że się u niego podstępnie zalągł na stałe, to jeszcze brutalnie i przedwcześnie, zepchnął go z - coraz jaśniej świecącego już! - piedestału zawodowej sławy.
W końcu i Praca miała Stasia dosyć. Bez żalu pożegnała go, bez cergieli wypychając Stasia za wrota aktywności zawodowej. Cynicznie spiwszy dla własnych celów najlepsze soki lat jej oddanych, Praca żegnając teraz Stasia, potraktowała go z "brudnego buta". Wówczas bezczynnego i chlipiącego u dopiero co, zatrzaśniętych z hukiem wrót, Stasia w swe szpony dopadła Emerytura.